niedziela, 25 stycznia 2015

TOP15 transferowych niewypałów Ekstraklasy ostatnich lat

Wiązano z nimi duże nadzieje, przychodzili często za duże, jak na nasze warunki, pieniądze, a potem kompletnie zawodzili. Trudno zliczyć wszystkie takie przypadki w Ekstraklasie. Postarałem się to uporządkować i stworzyć własny ranking TOP 15 niewypałów transferowych  naszej ligi ostatnich lat. Od razu zaznaczam, nie chodzi tu o takich piłkarzy jak Mohammed Rahoui w Lechii czy Luka Gusić w Podbeskidziu. Po nich nikt się nawet nie spodziewał, że mogą zabłysnąć. Przedstawiam piłkarzy, z których transferami wiązano spore nadzieje, a zawiedli na całej linii. Jasne, zaraz odezwą się głosy – czemu nie ma tego czy innego - każdy ma prawo wyrażać własną opinię. Długo myślałem nad takimi asami jak Robert Jeż, Riku Riski, Miłosz Przybecki, Henrik Ojamaa, czy Jan Frederiksen. Myślałem, ale mimo wszystko nie zdecydowałem się ich wziąć. Oto ranking TOP 15 niewypałów transferowych Ekstraklasy ostatnich lat:


15. FABIAN BURDENSKI (FC MAGDEBURG –WISŁA KRAKÓW, BEZ ODSTĘPNEGO)
Przykład zdecydowanie inny od pozostałych. Od początku z tego transferu były same śmiechy i chichy, ale nie miałem serca, by go tu nie umieścić, dlatego wstawiłem go na ostatnie łapiące się do rankingu miejsce. Ten transfer mógłby raczej wygrać ranking bezsensownych transferów , jednak skoro Franek Smuda tak bardzo chciał go zakontraktować, to chyba wiązał z nim nadzieje. Tak, oczywiście wiem, że ojcem Fabiana jest niejaki Dieter, kolega Smudy. Nie musicie mi przypominać. Przygoda 23-latka z Wisłą skończyła się po roku, a sam zainteresowany zaliczył imponujące 150 minut w Ekstraklasie. 150 minut i trzy żółte kartki.

14.          DENISS RAKELS (METALURGS – ZAGŁĘBIE, 400 000 EURO)  
Obecnie – napastnik Cracovii, który zaczyna wykręcać całkiem przyzwoite liczby. Co innego jednak było, gdy Rakels do Polski dopiero przybył. Wówczas był 18-letnim królem strzelców ligi łotewskiej, ponoć jednym z najbardziej utalentowanych piłkarzy w swoim kraju. Określany „drugim Rudnevsem” piłkarz w Zagłębiu zagrał w kilku meczach, po czym został wypożyczony do pierwszoligowego GKS-u Katowice. Tam przez półtora roku w 47 meczach ligowych zdobył 16 bramek, po czym wrócił do Lubina. Znów się nie nagrał i po kolejnej rundzie „Miedziowi” sprzedali Łotysza do Cracovii. Oczekiwania były więc naprawdę spore, a skończyło się na wyrzuconej w błoto kasie – konkretniej 400 tysiącach euro (plus pensja).

13.          ODED GAVISH (HAPOEL BEER SHEVA – ŚLĄSK WROCŁAW, BEZ ODSTĘPNEGO)
Chyba jeden z najgorszych obrońców, jakich widziała nasza liga -  brak mu było jakichkolwiek atutów. Przychodził jako kapitan izraelskiego Hapoelu Beer Sheva, względnie młody zawodnik, który miał załatać dziurę po Rafale Grodzickim i wywalczyć pewny plac u ówczesnego trenera Śląska, Stanislava Levy’ego.  Ostatecznie zagrał po dwa mecze w Pucharze Polski i Lidze Europy oraz osiem spotkań ligowych. Zapewne umieściłbym go  znacznie wyżej, gdyby Śląsk wyłożył na niego, przykładowo, pół miliona euro.

12.          MIKEL ARRUABARRENA (CD TENERIFE – LEGIA  WARSZAWA, 200 000 EURO)
Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę – te słowa Mirosława Trzeciaka zna już praktycznie każdy fan futbolu w Polsce. Legia odpuściła jednego z najbardziej utalentowanych polskich piłkarzy i podpisała trzyletni kontrakt z hiszpańskim snajperem. Lewandowskiego przygarnął Lech, dla którego „Lewy” zdobył  prawie 40 goli w dwa lata, po czym odszedł za sporą sumę do Dortmundu. A hiszpański wynalazek Trzeciaka? Transfer, wydawało się, miał ręce i nogi, jednak kompletnie nie wypalił. „Arrukadabra” , jak sam chciał, by go nazywano, spędził na boiskach Ekstraklasy 76 minut w sześciu meczach. Świetny interes. Po jednej rundzie spędzonej przez „Arru” w barwach Legii, rozwiązano z nim kontrakt, mający obowiązywać przez jeszcze dwa i pół roku. Teraz Arruabarrena radzi sobie całkiem nieźle – w tym sezonie strzelił już pięć bramek w barwach SD Eibar w Primera Division. Wszyscy na tym wyszli dobrze – on, Lewandowski, Lech, Borussia, SD Eibar, tylko Legia jakaś taka niepocieszona…

11.          MATEUSZ CETNARSKI (BEŁCHATÓW – ŚLĄSK WROCŁAW, 300 000 EURO)
W Bełchatowie grał kiedyś jako stosunkowo młody, całkiem obiecujący rozgrywający. Kupił go Śląsk za naprawdę duże pieniądze, a ten… zupełnie przepadł. Z każdym sezonem zaliczał coraz większy zjazd.  Jeszcze w Bełchatowie potrafił strzelić w sezonie pięć goli i dołożyć 4 asysty. Do Śląska przyszedł jako 23-latek, odszedł mając  lat ponad 25. We Wrocławiu spędził dwa i pół sezonu  - zdobył pięć ligowych bramek i dołożył 6 asyst. Statystycznie tragedii nie ma (choć 11 punktów kanadyjskich na ponad czterdzieści spotkań z nóg nie powala), jednak Cetnarski miał mały wpływ na zespół – był głównie rezerwowym, a i z każdą kolejną rundą było coraz gorzej. Po rundzie jesiennej sezonu 2013/14, w której notabene zaliczył trzy asysty w 10 meczach (a 21 kolejkach), przeniósł się do Widzewa Łódź, w którym z marszu został kapitanem. Miał być motorem napędowym rozpaczliwie walczących o utrzymanie łodzian. Ta historia nie ma jednak happy endu. Najpierw Cetnarski nie pomógł Widzewowi w utrzymaniu, a teraz pozoruje grę w Cracovii (o ile dostaje szanse).  

10.          DIOGO RIBEIRO (SPORTING BRAGA –  LECHIA GDAŃSK, BEZ ODSTĘPNEGO)
Symbol gdańskiego szrotu, który przewinął się przez Lechię tego lata. Jego przygoda z Ekstraklasą zakończyła się szybciej niż się ktokolwiek spodziewał. Kontrakt z „Biało - zielonymi” podpisał w lipcu, a już we wrześniu klub rozwiązał umowę. Nie zdążył nawet zadebiutować. To nawet nie jest pstryczek w nos piłkarza – bardziej całego klubu, który ściągnął pierdyliard zawodników w jednym okienku, oczekując natychmiastowo wyników. Zdecydowana większość się nie sprawdziła. W tym miejscu mógłby być  też Łukasik, który był czwartym defensywnym pomocnikiem w hierarchii Henninga Berga, a Lechia wydała na niego naprawdę spore pieniądze. Mógłby tu być też Bartłomiej Pawłowski, czy też Henrique Miranda. Jest tu jednak Ribeiro, z  którym klub rozwiązał umowę, praktycznie tylko ze względu na to, że był kontuzjowany. Moje gratulacje!

9.            INAKI DESCARGA (LEVANTE- LEGIA WARSZAWA, BEZ ODSTĘPNEGO)
Miał być symbolem ofensywy transferowej Legii i… rzeczywiście nim został – obok Mikela Arruabarreny i Tito. Cała trójka Hiszpanów ściągniętych do Warszawy latem 2008 roku przez Mirosława Trzeciaka okazała się kompletnym niewypałem. Cała trójka zagrała łącznie w jedenastu spotkaniach ligowych (w tym 3 w pierwszym składzie).  Descarga miał być obrońcą, który wciągnie tę ligę nosem – w końcu przychodził z hiszpańskiego Levante, w którym był nawet kapitanem.  Gdy przychodził do klubu, miał 32 lata, czyli jeszcze spokojnie mógł trochę pograć na wysokim poziomie. Jasne, powstrzymała go kontuzja i gdyby nie ona być może dziś byśmy odbierali go zupełnie inaczej. Tak czy siak - okazał się kompletną pomyłką. W rankingu umieściliśmy jednak tylko jego oraz Arruabarrenę, pominęliśmy natomiast Tito, który mimo tego, że również okazał się klapą, to przed transferem nie był aż tak lansowany.


8.            ARKADIUSZ PIECH (ZAGŁĘBIE LUBIN – LEGIA WARSZAWA, 250 000 EURO)
Kiedyś w barwach Ruchu był całkiem niezłym piłkarzem, strzelił nawet hat-tricka Legii na Łazienkowskiej i głównie z tego mogli go pamiętać kibice warszawskiej drużyny. Potem odszedł do Turcji, by na sezon 2013/14 powrócić do Polski, gdzie zdecydował się reprezentować barwy Zagłębia Lubin.  W barwach spadkowicza strzelił przyzwoitą liczbę 9 bramek i Legia zdecydowała się zakupić Piecha.  Transfer absolutnie fatalny. Milion złotych wywalone w błoto.  Ani w pierwszej drużynie, ani w rezerwach (…)  nie mamy szybkiego gościa, który wali z dwóch nóg i dobrze finalizuje kontrataki. (…) Kiedy trafimy na, dajmy na to, Red Bull Salzburg, to oni nas zepchną do obrony. Wtedy potrzebujemy gościa, który będzie bronił razem z resztą zawodników, a jednocześnie urwie się i wykorzysta swoją szybkość.  Tak jeszcze w czerwcu wypowiadał się o świeżo zakupionym Piechu prezes Bogusław Leśnodorski.  29-latek jednak ani w lidze, ani tym bardziej w pucharach za dużo nie pograł. Najwięcej grał w trzecioligowych rezerwach. Teraz został wypożyczony do Bełchatowa. Totalna pomyłka.

7.            MILAN JOVANIC (SPARTAK SUBOTICA -  WISŁA KRAKÓW, 300 000 EURO)
Ściągnięty przez Wisłę w czerwcu 2010 roku, miał być lekiem na problemy „Białej Gwiazdy” z bramkarzami. Transfer wydawał się niegłupi – regularnie grający bramkarz, niespełna 25 lat. Bogusław Cupiał zdecydował się na wyłożenie 300 000 Euro na transfer golkipera.  Serb okazał się totalną klapą. Przez 3 lata  obecności (bo przecież nie „gry”) w Wiśle wystąpił w 10 spotkaniach (z czego 7 to były mecze ligowe). Przed sezonem 2013/14 klub oddał go z powrotem do Spartaka Subotica. Aktualnie jest zawodnikiem Vojvodiny Novy Sad. W tym sezonie bez występów.

6.            JOEL TSHIBAMBA (ARKA GDYNIA – LECH POZNAŃ, 300 000 EURO)

Dla gdyńskiej Arki ściągnięty za darmo Kongijczyk był strzałem w dziesiątkę. Walcząca o utrzymanie nadmorska drużyna pozyskała młodego zawodnika drugoligowego holenderskiego Oss. Tshibamba trafił do Arki i w 12 spotkaniach strzelił 5 goli, dzięki czemu został drugim najlepszym strzelcem gdynian w całym sezonie, grając w Trójmieście przez zaledwie jedną rundę – Arka się utrzymała  jednym punktem. Kongijczyk miał już doświadczenie gry w Eredivisie (jako 20 latek) i nawet kilka bramek. W pół roku w Oss, na zapleczu holenderskiej ekstraklasy, trafił pięć razy, tyle samo w Arce. Wówczas 22 lata. Lech był zdecydowany, aby czarnoskórego napastnika wcielić w swoje szeregi.  300 000 Euro, duże nadzieje, w teorii dość utalentowany zawodnik i… wielka klapa! Kongijski snajper w barwach Lecha strzelił jedną bramkę. Co ciekawe, był to gol z Manchesterem City na Etihad Stadium. Jednak poza tym trafieniem,  Tshibamba nie strzelał. Ani w lidze, ani we wszelakich pucharach. Lech oddał Joela do Grecji  - najpierw na wypożyczenie do AE Larissa, potem definitywnie. Napastnik strzelił 3 gole w greckiej Ekstraklasie,  a po spadku klubu do drugiej ligi, trafiał siedmiokrotnie w ciągu jednego sezonu, w jednym spotkaniu strzelając nawet hat-tricka. Później zaliczył też epizod w Krylji Sowietow, a aktualnie, już drugi sezon, jest zawodnikiem Vestsjælland. W poprzednim sezonie z bramką, w tym sezonie bez.


5.            IRENEUSZ JELEŃ (PODBESKIDZIE BIELSKO BIAŁA (WCZEŚNIEJ LILLE))
Ireneusz Jeleń – kiedyś naprawdę przyzwoity napastnik, strzelający regularnie w Ligue 1 dla Auxerre, później jeszcze z epizodem w Lille. Po sezonie spędzonym w drużynie ówczesnego mistrza Francji, musiał przez kilka miesięcy szukać klubu. Aż w końcu, w październiku 2012, trafił do Podbeskidzia Bielsko Biała. W Bielsku mieli prawo myśleć, że taki piłkarz jak Jeleń, pomimo przerwy w grze, będzie zastrzykiem jakościowym dla klubu. Niestety, pomylili się. Napastnik rodem z Cieszyna zagrał w siedmiu spotkaniach, nie strzelając nawet bramki, a nie trafiając z jedenastu metrów w meczu z Lechem. Bielski klub oddał go bez żalu do Górnika jeszcze w tym samym sezonie. Tam poszło ciut lepiej – swoją przygodę zakończył z dwoma bramkami.

 4.           SRDA KNEZEVIC (PARTIZAN BELGRAD- LEGIA WARSZAWA, 500 000 EURO)
Ściągnięty za pół miliona Euro z Partizana Belgrad. Transfer za dużą, jak na nasze warunki, kwotę – jeden z filarów „truskawkowego zaciągu” . Przychodził do Legii jako podstawowy obrońca mistrza Serbii, a w „Wojskowych” przez półtora roku zagrał łącznie w sześciu meczach (w czterech meczach  ligowych). Na początku 2012 roku Legia zdecydowała się wypożyczyć Serba do Boraca Banja Luka. W Bośni zagrał w zaledwie kilku meczach, a po sezonie warszawianie oddali Serba za darmo do Izraela, do Hapoelu Acre. Po roku odszedł do Radu Beograd, a aktualnie jest zawodnikiem klubu z drugiej ligi japońskiej. Oszałamiająca kariera…


 3.           MICHAL HUBNIK (SIGMA OLOMUNEC – LEGIA WARSZAWA, 300 000 EURO)
Trochę inny przykład od reszty, bowiem Hubnik w Legii był tylko na wypożyczeniu. Było to jednak półtoraroczne wypożyczenie, za które Legia musiała zapłacić Sigmie Olomunec 300 000 Euro. Czech jednak, w odróżnieniu od większości wymienionych tu piłkarzy, naprawdę umiał grać w piłkę. Przychodził do Legii jako lider klasyfikacji strzeleckiej swojej rodzimej ligi. W Legii zadebiutował bramką, a w spotkaniu z Polonią „zrobił” 99% trafienia samobójczego  Macieja Sadloka. Do tego dołożył bramkę z Zagłębiem Lubin, jednak wszystko pokrzyżowała kontuzja. O ile rundę wiosenną sezonu 2010/11 zakończył z prawie-trzema golami w 11 meczach (a na jesieni strzelił 12 bramek w lidze czeskiej), o tyle przez cały kolejny sezon z powodu kontuzji zaliczył tylko 19 minut w lidze. Wypożyczenie się skończyło, a Legia nie miała zamiaru wykupywać wiecznie kontuzjowanego Czecha.

2.            DANIEL SIKORSKI (GÓRNIK ZABRZE – POLONIA WARSZAWA, 400 000 EURO)
Były zawodnik rezerw Bayernu Monachium w Górniku radził sobie całkiem nieźle. Nie fenomenalnie, ale nieźle – trafił sześć bramek w ciągu sezonu i, razem z Robertem Jezem, wzbudził zainteresowanie Józefa Wojciechowskiego.  Na tę dwójkę prezes Polonii wydał milion euro, z czego 400 tysięcy było opłatą za Sikorskiego. 24-letni wówczas zawodnik przez cały sezon, będąc NAPASTNIKIEM, zdobył 0 bramek (słownie: zero). Nie stanęła mu wcale na drodze żadna poważna kontuzja – Sikorski  z początku obdarzony był zaufaniem, potem grał coraz mniej, jednak ostatecznie uzbierał 15 spotkań. Po sezonie na snajpera „Czarnych Koszul” zdecydowała się krakowska Wisła. Tam Sikorski strzelił nieskończenie razy więcej bramek – trafił w Krakowie z Legią. Aktualnie jest zawodnikiem szwajcarskiego St. Gallen. Jak się pewnie domyślacie, za dużo nie gra…


1.             MARIJAN ANTOLOVIĆ  (CIBALIA – LEGIA WARSZAWA, 500 000 EURO)


Legia musi być zadowolona, że mnie pozyskała. Za jakiś czas zarobi na mnie miliony! – tak mówił Marijan Antolović w wywiadzie z Przeglądem Sportowym, tuż po tym jak został zawodnikiem warszawskiej Legii. Do Warszawy przychodził za sporą sumkę, mając zaledwie 21 lat – jak na bramkarza bardzo młody. Ponoć Chorwatem interesowały się wówczas Monaco i Rennes. Prawdopodobnie jednak, podczas słynnego wywiadu, tłumacz po prostu popełnił błąd. Sympatyczny Marijan na pewno miał na myśli co innego – że w Legii zarobi miliony. I rzeczywiście zarobił – warszawski klub dał mu kontrakt progresywny, dzięki czemu zupełnie nieprzydatny golkiper błąkający się po wypożyczeniach, doił z Legii przez długi czas pieniądze. Definitywnie odszedł dopiero w grudniu 2013 roku – pół roku przed planowanym końcem kontraktu (w czerwcu 2010 podpisał 4-letnią umowę). 

Gabriel Hawryluk

Tekst ukazał się również na portalu ZzaPołowy - tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz