Nigdy nie był uznawany za wielkiego napastnika. Ot, taki przeciętniak, którego stać na parę bramek w sezonie. Kiedyś, co prawda, strzelał w Holandii, ale to było już kilka lat temu. Na jesieni – dwa gole w Bundeslidze. Tyle samo, ile ma w tej chwili Artur Sobiech. Od Nowego Roku przeszedł jednak absolutną metamorfozę, stał się jednym z najskuteczniejszych strzelców Starego Kontynentu. Bas Dost. Człowiek, który wcześniej nie strzelał, nagle jest nie do zatrzymania. Na wiosnę zdobył już trzynaście goli – dwie bramki z Bayernem, dwie również z Herthą, Werderem i Sportingiem, jedno trafienie z Hoffenheim i, oczywiście, fantastyczna „kareta”, którą rozstrzelał Bayer Leverkusen.
Wysoki, umiejący się znaleźć w polu karnym – to jego podstawowe zalety. Jakie inne cechy wykazuje snajper Wolfsburga? Naturalnie, przy jego wzroście, dużo łatwiej o zwycięski pojedynek główkowy – być może Holender nie opanował tego elementu gry do perfekcji, ale uderzać czołem potrafi na bardzo przyzwoitym poziomie. Nie pozostawiając jednak złudzeń – największym atutem Holendra jest ten moment, w którym nie ma on piłki. I nie jest to żaden przytyk do Dosta. Wręcz przeciwnie – napastnik „Wilków” świetnie porusza się bez niej, ma bardzo dobry timing, przewiduje ruchy przeciwników (a także piłki!), a pod bramką rywali jest zdecydowany i bezlitosny. Świetnie wykańcza akcje, wpierw jednak wykonuje kolosalną pracę bez piłki, właśnie po to, by futbolówkę dostać i móc symbolicznie dostawić stopę. To najkrótsza charakterystyka gry 25-latka, na jaką się zdołałem wysilić. Kim jednak jest Bas Dost i skąd właściwie się wziął?
Sympatyczny pożeracz ziemniaków
Niespełna dwumetrowy snajper urodził się prawie półtora metra mniejszy w holenderskim Deventer. Jako dziecko imponował… ilością zjadanych ziemniaków. Potrafił zjeść na obiad od 8 do 12 kartofli, całkowicie przyćmiewając tym „wyczyny” swojego rodzeństwa. Jego pierwszym juniorskim klubem został Germanicus. Gdy Bas był na świecie już dwanaście lat wypatrzyli go skauci FC Emmen, gdzie trafił do drużyny juniorskiej. Zaliczał po kolei wszystkie grupy młodzieżowe – od C1, przez B1 i B2, po A1. Potem trafił do „Jong Emmen”, a więc do rezerw. Ostatnim krokiem była oczywiście pierwsza drużyna. Nie był to jednak przykład zawodnika, który na każdym szczeblu strzelał na potęgę. Czasem wręcz na odwrót – w drużynie byli gracze, którzy strzelali dużo więcej od Dosta – ten jednak piał się coraz wyżej i wyżej. Jego ostatnim rokiem, jeszcze w piłce juniorskiej, były rozgrywki sezonu 2006/07, kiedy to grał zarówno w klubowych rezerwach, jak i na najwyższym szczeblu rozgrywek juniorskich. Tu również nie było tak, że strzelał, kiedy tylko pojawiał się na placu gry, bowiem przez cały sezon zdobył 11 bramek – 6 na szczeblu A1 i 5 w drużynie Jong Emmen.
W końcu jednak Holender mógł zaprezentować swoje umiejętności w seniorskim futbolu – podpisał zawodowy kontrakt z występującym w drugiej lidze FC Emmen. Zadebiutował, grając 14 minut w przegranym aż 6:0 spotkaniu z Go Ahead Eagles. Holender na początku regularnie dostawał szanse, by prezentować swoje umiejętności. Co prawda – w zdecydowanej większości były to występy jako zmiennik. Po 16 kolejkach, a 11 występach Dosta w marnej drugiej lidze holenderskiej, w której zagrał nieco ponad dwieście minut, Bas został przesunięty do drużyny A1. Okazało się to dobrym posunięciem, gdyż napastnik ten nabrał dzięki temu dużo pewności siebie, a i obudził w sobie instynkt strzelecki. W sześciu meczach na szczeblu juniorskim strzelił 8 bramek i w środku sezonu powrócił do łask w pierwszej drużynie. Jak już wspominałem wcześniej, pobyt w juniorach podziałał na niego mobilizująco i Dost zaliczył naprawdę niezłą końcówkę sezonu. W swoim trzecim spotkaniu po powrocie do pierwszego zespołu zaliczył piorunujące wejście z ławki, kiedy to w 19 minut, które dostał od trenera, władował dwie bramki Fortunie Sitard i zapewnił Emmen remis 3:3. To właśnie wtedy pokazał wszystkim, że trzeba się z nim liczyć i zwracać na niego uwagę. Potem przyszedł jednak okres posuchy – w czterech meczach, wchodząc z ławki, nie ukłuł ani razu. Mimo tego jednak, na finiszu rozgrywek, trener zaczął stawiać na niego od pierwszej minuty. Holender kilka szans zmarnował, jednak odpalił już praktycznie na samej mecie – w przedostatniej kolejce jego bramka dała remis ze Zwolle, natomiast w ostatnim meczu sezonu, w regionalnych derbach z BV Veendam, zdobywając hat-tricka, zapewnił swojej drużynie zwycięstwo nad lokalnym rywalem.
Gdyby podsumować jego bilans, już po powrocie ze strzelaniny w juniorach, to okaże się, ze Dost zdobywał gola średnio co 95 minut! Taki wyczyn 19-latka, nawet na poziomie drugiej ligi, nie mógł przejść bez echa. Zainteresowanie młodym snajperem FC Emmen wzrosło, klub dogadał się z grającym w Eredivisie Heraclesem. Kupcy spóźniali się jednak z wynoszącym 300 tysięcy euro przelewem, tak więc sporą część przygotowań do sezonu Dost spędził jeszcze w swoim macierzystym klubie. Zagrał nawet w wygranym 12:0 sparingu, po czym został oficjalnie zawodnikiem klubu z Almelo. Co ciekawe, zainteresowane było nim również S.C. Heerenveen, do którego Dost trafił później ze wspomnianego już Heraclesa.
„W każdym razie, chcę zdobyć ponad trzy bramki”
W nowym zespole szybko przekonał do siebie trenera i sezon rozpoczął w podstawowym składzie. Trafił z silnymi zespołami z Heerenveen i Groningen i po trzech spotkaniach miał na koncie już dwa trafienia. Wtedy to w jednym z wywiadów, spytany o to, ile bramek strzeli w tym sezonie, odpowiedział ambitnie – dziesięć. Nie wiedział wówczas jeszcze, że zaraz zaczną się problemy. Te wszczęły się po spotkaniu 4. kolejki z NEC. Napastnik doznał urazu, przez który opuścił trzy następne spotkania ligowe. Po powrocie do zdrowia, Dost grał mało regularnie – raz dostawał ogony, raz wchodził z ławki na dłuższy czas, zdarzało się też wyjść w pierwszym składzie lub nie grać w ogóle. Nie strzelał już jednak tak jak na początku sezonu. Między piątą a dwudziestą dziewiątą kolejką tylko 6 razy wyszedł w podstawowym składzie Heraclesa. Do tego trzeba dołożyć 4 występy z początku sezonu, co daje dziesięć występów od pierwszej minuty – tyle właśnie miał Dost na pięć kolejek przed końcem sezonu. W trzydziestej kolejce wyszedł w podstawie na spotkanie z Feyenordem i… trafił jedyną bramkę dla drużyny z Almelo w przegranym 5:1 spotkaniu. W kolejnych spotkaniach grał praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty, jednak nie powiększył już swojego konta bramkowego. W posezonowych rozmowach z dziennikarzami przyznał, że takimi wypowiedziami jak ta o dziesięciu bramkach tylko wzmógł oczekiwania względem swojej osoby. Gdy został więc spytany o cele na kolejny sezon, odpowiedział, ze jeśli będzie dobrze grał, bramki same przyjdą. Na koniec dodał jeszcze z uśmiechem na twarzy: W każdym razie, chcę zdobyć więcej niż trzy bramki.
Przed kolejnym sezonem w Heraclesie doszło do zmiany na stanowisku trenera – Gerta Heerkesa zastąpił Gertjan Verbeek. Dost przekonał do siebie nowego szkoleniowca ekipy z Almelo i od początku sezonu znów wylądował w pierwszej jedenastce. Holenderski trener Heraclesa długo musiał czekać aż Dost zacznie strzelać – pierwszy raz trafił w czwartej kolejce, zapewniając swojemu zespołowi zwycięstwo 1:0 . Nietrudno było o narzekania na dyspozycję napastnika, który strzelał bardzo mało bramek. Mimo wszystko, Verbeek konsekwentnie stawiał na Basa, co mu się, koniec końców opłaciło. Od trzynastej kolejki mogliśmy być świadkami prawdziwego wybuchu formy holenderskiego snajpera – w pięciu meczach trafił 5 razy do siatki rywali, czym zamknął usta krytyków i odwdzięczył się trenerowi za niezmienne zaufanie. W drugiej części sezonu na celowniku silniejszych klubów znalazł się… Gertjan Verbeek, który osiągał świetne wyniki z Heraclesem, plasując go w czubie ligowej tabeli. Wówczas 20-letni Dost stanowczo zaprotestował: To ważne, aby Verbeek został. On jest dla mnie bardzo ważną postacią w życiu, zrobił ze mnie lepszego gracza. Jestem przekonany, że trener jest w stanie zajść z nami bardzo daleko, jednak jego odejście skłoniłoby mnie do zadania sobie pytania, czy powinienem nadal tu być. –powiedział mediom napastnik.
Żeby jednak nie było tak szaro – zainteresowanie mocniejszych klubów wzbudził także, poza jego trenerem, sam Dost, który w całym sezonie strzelił 15 bramek. Chętne na wcielenie Holendra w swoje szeregi były takie kluby jak Feyenord czy ponownie Heerenveen. Jak, mam nadzieję, wszyscy wiecie, ostatecznie trafił do tych drugich za nieco ponad 2 miliony euro. Jak już wspominałem wcześniej, klub ten chciał kupić Holendra już dwa lata wcześniej z FC Emmen, wtedy jednak wyścig o młodego napastnika wygrał Heracles. Tak więc działacze tego klubu zrobili niezły interes –najpierw wygrali z Heerenveen walkę o Dosta, wykładając 300 tysięcy euro, a dwa lata później ten sam klub zapłacił im 7 razy więcej. Gdy potwierdzono transfer Dosta do jedenastego wówczas klubu Eredivisie, głos w tej sprawie zabrał nie kto inny jak Verbeek. Były trener Basa, a zarazem były już wtedy szkoleniowiec Heraclesa (skorzystał z oferty i przeszedł do AZ, gdzie na tym stanowisku wytrwał ponad trzy lata) powiedział w mediach, że tego napastnika czeka wielka kariera. Z kolei tygodnik Voetball International (ten sam, który zasugerował niedawno zatrudnienie Henninga Berga w Feyenordzie), przy okazji tego transferu, poświęcił sylwetce nowego piłkarza Heerenveen aż 4 strony!
W lato i na jesieni sezonu 2010/11 (jak również w sezonie 09/10, jednak wówczas dostawał tylko ogony), Holender zaliczył swoje jedyne, do soboty(zadebiutował w kadrze seniorów w meczu z Turcją), występy w pomarańczowych holenderskich barwach – łącznie zagrał w siedmiu spotkaniach kadry U21. Najpierw, jeszcze w grupie eliminacyjnej (w której występowały, poza Holandią: Hiszpania, Finlandia, Polska i Lichtenstein), strzelił po golu Lichtensteinowi i Hiszpanii, a następnie zagrał w obu barażowych meczach z kadrą Ukrainy – zdobył nawet bramkę w wygranym 2:0 wyjazdowym spotkaniu. Nie wystarczyło to jednak, by pojechać do Danii na mistrzostwa, bowiem Holendrzy przegrali w pierwszym meczu u siebie 3:1 i szalę zwycięstwa na korzyść naszych wschodnich sąsiadów przechyliła jedna bramka więcej strzelona na wyjeździe. Dost opowiadał w mediach, jak wielkim jest to dla niego przeżyciem, by nosić tę pomarańczową koszulkę. Mówił również, ze rola jaką pełni w zespole mu odpowiada. Trochę szkoda, że „Oranje” nie pojechali do Danii. Kto wie, może holenderski snajper byłby objawieniem turnieju?
Dost, Jans, Sibon…
Pobyt w Heerenveen Dosta praktycznie idealnie pokrył się z pracą tam szkoleniowca Rona Jansa, który trenerem klubu był w sezonach 2010/11 i 2011/12. Sam trener, po transferze piłkarza do klubu, wypowiadał się w bardzo podobnym tonie co Verbeek, uważając, ze przed tym graczem jest świetlana przyszłość. On również od początku postawił na 21-letniego holenderskiego napastnika. Na pierwszy popis przyszło poczekać do trzeciej kolejki, kiedy to Dost zdobył pierwsze bramki w nowym klubie. Konkretniej dwie. Dziwny to był okres w grze Holendra, bowiem przez następne trzy kolejki nic nie strzelił, a potem… bach! Znowu dublet. Potem jeszcze trafił w sześciu następnych meczach trzy bramki, po czym… stracił miejsce w składzie. Do mediów przeciskały się różne kwasy, rzekomo z klubowej szatni. Być może Dost nie żył wówczas w zgodzie ze szkoleniowcem? To był jednak jedyny taki okres podczas jego pobytu w Heerenveen. W jedenastu meczach zagrał marne trzysta minut – można powiedzieć, że w środku sezonu naszedł go kryzys, bowiem, jak widać, mniej grał, a i ze strzelaniem nie było zbyt różowo. W tym czasie zdobył ledwie jedną bramkę. Od meczu z Willem odzyskał jednak miejsce w składzie, zażegnując obawy o wewnątrzklubową sytuację –miejsca nie oddał już nawet na minutę do samego końca sezonu. Przy okazji zdobył w tamtym spotkaniu bramkę. Pod koniec rozgrywek miał bardzo dobrą serię spotkań, kiedy to zdobywał w czterech meczach z rzędu po golu. Pierwszy rok w nowym klubie Dost zakończył z trzynastoma trafieniami. Jeszcze podczas sezonu, pytany o wymarzone miejsce do grania, odpowiadał, że zawsze chciał grać w Anglii. Przypominał też jednak, że skupia się całkowicie na grze w Heerenveen, a o niczym innym na razie nie myśli.
Przed kolejnym sezonem (2011/12) pozycja Holendra była niezagrożona – Dost był pierwszym wyborem Rona Jansa do gry w ataku. W ciągu całego sezonu zaledwie osiem razy został zdjęty z boiska przed czasem. Oczywiście każde spotkanie zaczynał w wyjściowej jedenastce. Po trzynastu kolejkach, gdy na koncie miał już 8 bramek i trzy asysty, przyszedł czas na małe podsumowanie początku sezonu w wykonaniu Basa, który zapewniał, że wszystko co złe, zostawił już za plecami – To dobre dla mnie- czuję się zdrów jak ryba, a i nie mogę narzekać na moją dyspozycję w ostatnich tygodniach. Po słabym początku zespół się podniósł i gramy coraz lepiej. Atmosfera w drużynie również znacznie się poprawia (…) Widać u nas głód gry i chęć wygrania – chęć, by osiągać dobre wyniki. – mówił wówczas Dost. Co by nie mówić – zarówno o Heerenveen, jak i o nim samym, miał rację – na początku sezonu zespół prezentował fatalną dyspozycję, będąc nawet przez jedną kolejkę czerwoną latarnią ligi. Ze strefy zagrożonej spadkiem, drużyna ostatecznie wydostała się po piątej kolejce, powoli zaczynając marsz w górę tabeli – w momencie, gdy Dost wypowiadał powyższe słowa, zespół zajmował szóste miejsce w tabeli, a jego seria meczów bez porażki wynosiła dziesięć! Piłkarz odgrzewał jednak również poprzedni sezon, gdzie, jak zauważył nie do końca się powiodło. Wspominał również o nałożonych na niego oczekiwaniach, które, jak sam stwierdził, spełnił połowicznie. Uważał, że już wie, dzięki doświadczeniom z zeszłych sezonów, że musi walczyć i nie odpuszczać. Zresztą, sam stwierdził, że choć jego gra w ataku wygląda całkiem nieźle, to jednak musi popracować nad grą w defensywie. Ambicje te można było dostrzec w kolejnych spotkaniach – w przeciągu siedmiu spotkań, regionalny super-strzelec trafił 11 razy, a w dodatku, z meczu na mecz, poprawiał swoją grę w wysokim odbiorze piłki.
Gdy spytacie Basa o jego pobyt w Heerenveen, nieraz pewnie wspomni o Geraldzie Sibonie, z którym miał okazje grać w jednym klubie. Dost często podkreślał, że od tak doświadczonego zawodnika, mógł się nauczyć naprawdę wiele, będąc przecież cały czas młodym piłkarzem. Dzięki Sibonowi, wiedział, że jeśli chce coś osiągnąć, musi cały czas chcieć stawać się lepszym graczem. Można powiedzieć, że Dost miał szczęście, bowiem to był ostatni w karierze sezon tego tak doświadczonego snajpera. W sezonie 2011/12 nie był już oczywiście za bardzo skuteczny – przez cały sezon zdobył zaledwie dwie bramki. Trzeba jednak pamiętać, że tak obyty zawodnik to wartość dodatnia dla drużyny – podobną rolę pełni dziś w Legii Marek Saganowski, który choć nie prezentuje już takiej formy jak niegdyś, może być wzorem dla młodszych i dobrym duchem w szatni.
„The Villans” z Pole Position, „Wilki” pierwsze na mecie
Najlepszy napastnik Heerenveen do końca sezonu prezentował wysoką, równą dyspozycję. Rozgrywki zakończył z piorunującymi liczbami trzydziestu dwóch bramek i ośmiu asyst w 34 spotkaniach holenderskiej Eredivisie. Przez cały sezon uzbierał też 3 hat-tricki, wśród których jeden był – nawet nie wiem jak to określić – pokerem? 5 goli strzelonych Excelsiorowi i wygrana 5:0. Cóż, ręce same składają się do oklasków – tym bardziej, ze na koniec sezonu został królem strzelców. To oczywiście nie umknęło uwadze silniejszych i bardziej zamożnych zespołów, które prześcigały się na oferty za 23-letniego wówczas snajpera. Szukający wzmocnień menedżer West Hamu, Sam Allardyce, był zdecydowany, by pozyskać holenderskiego super-strzelca, wykładając za niego 7 milionów euro. Zainteresowane pozyskaniem Dosta były również inne kluby Premier League – choćby Aston Villa czy Everton. „The Toffies” odpadli jednak najszybciej z wyścigu o utalentowanego strzelca, nie będąc w stanie sprostać oczekiwaniom finansowym Heerenveen. Władze holenderskiego zespołu nie narzekały przecież na brak ofert i mogły bardzo mocno wyśrubować kwotę, za jaką sprzedadzą swoją perełkę. W grze była również Valencia oraz kierunek włoski, ale piłkarz chciał wybrać się na Wyspy Brytyjskie – mogło się wydawać, że trafi na Villa Park. Ostatecznie odrzucił jednak ofertę Anglików. Na prowadzenie w wyścigu po Dosta wysunął się Wolfsburg… Finał tej historii na pewno wszyscy znacie. 7,5 miliona euro i pięcioletni kontrakt z „Wilkami”. Felix Magath po powrocie z wakacji miał już do swojej dyspozycji nowego piłkarza przybyłego z Holandii. Temu jeszcze nie zdążył dać wycisku!
Wycisk, Bas dostał szybko – już po kilku jednostkach treningowych z nową drużyną, piłkarz zdążył stwierdzić, że choć wiedział, czego spodziewać się u Magatha, to nie sądził, że będzie aż tak ciężko. Już pod koniec okresu przygotowawczego Dost wypowiedział się jednak, że musi się przyzwyczaić do wysokiej intensywności treningów, dodając, że najcięższy był dla niego pierwszy tydzień. Przyznał jednak, że aklimatyzacja może zająć trochę czasu, a z jego biegiem powinno być coraz lepiej. Holender zadebiutował w Wolfsburgu w końcówce sierpnia 2012, od razu strzelając bramkę dająca zwycięstwo nad VFB Stuttgart. Napastnik grał z początku regularnie, ale wielkiej formy nie było – po debiutanckim trafieniu, którym z pewnością rozbudził apetyty fanów „Wilków”, przyszedł okres rozczarowań. Trener Magath podczas jednego z wywiadów poruszył sprawę Dosta, mówiąc: Wszyscy dajemy mu czas, aby on odnalazł się w VFL. Ten w końcu wyraźnie odżył i złapał naprawdę wyśmienitą formę – w ośmiu meczach aż sześciokrotnie pokonywał bramkarzy rywali, dokładając do tego jedno ostatnie podanie. Tyle, że stało się to chwilę po tym jak Volkswagen Arena opuścił Felix Magath, a jego miejsce, do końca roku, zajął Lorenz-Günther Köstner. Czyżby mordercze treningi u poprzedniego trenera powodowały strzelecką niemoc dwumetrowej wieży z Deventer? On sam przecież mówił w rozmowie z Kickerem parę miesięcy wcześniej: Kiedy życie układa się dobrze, z grą dzieje się to samo.
Idolem Holendra jest Roy Makaay. To z niego chciał również brać przykład, trafiając na VolkswagenArena. Były holenderski napastnik, mający ogromne doświadczenie gry w Europie, w swoim pierwszym sezonie w Bundeslidze, trafił 23 gole dla Bayernu. Tą samą drogą chciał wówczas podążać Bas Dost. Okres prosperity nie trwał jednak dla napastnika „Wilków” długo, bowiem znów przestał strzelać, a i coraz częściej miał problemy z miejscem w składzie. Do końca sezonu bowiem trafił jeszcze tylko raz. Przemawiała przez niego ambicja – tak jak na początku sezonu – przyszedł do Wolfsburga po to, by strzelać bramki i realizować swoje cele. Mimo początkowego ogromnego zmęczenia treningami u Magatha, holenderski snajper czuł, ze staje się cały czas silniejszy. A, jak sam mówi, to dla niego najważniejsze.
Tak więc, przez pierwszy rok w Niemczech, Bas był prowadzony przez trzech trenerów, a rozgrywki zakończył z ośmioma golami. Przez większą część sezonu jednak zawodził – poza okresem zaledwie ośmiu meczów u Günthera Köstnera, w którym zdobył 6 bramek, Holender nie strzelał prawie w ogóle. Za Magatha trafił jedną, debiutancką bramkę, a przez pół roku u Heckinga, jego dorobek zwiększył się również minimalnie. Czyżby trener, który prowadził „Wilki” zaledwie przez parę miesięcy, znał receptę na formę napastnika?
Człowiek-szklanka
Sezon 2013/14 to dla Dosta sezon przeciętny piłkarsko, ale przede wszystkim dramatyczny zdrowotnie. Szkoleniowiec Wolfsburga, Dieter Hecking , dowiedział się już na 3 tygodnie przed startem ligi, że z usług Holendra nie będzie mógł w najbliższym czasie skorzystać. Powodem był uraz kostki. Leczenie się wydłużało i całkowita przerwa Basa potrwała 93 dni! Do gry wrócił dopiero w listopadzie, wcześniej omijając 11 ligowych spotkań. Gdy już wrócił do gry, nie grał regularnie w pierwszej jedenastce – przegrywał rywalizację z 34-letnim Ivicą Oliciem, który, mimo wieku, notował całkiem przyzwoite liczby. Niemniej jednak, dla Dosta musiała być to porażka. Holender grał tylko ogony – w sześciu meczach rozegrał zaledwie 70 minut. Wystarczyło to jednak, by pokonać bramkarza, czwartej wówczas w tabeli, Borussi Monchengladbach, zdobywając swoją debiutancką bramkę w tamtym sezonie. Powoli zaczął odzyskiwać miejsce w składzie, a i trafił z Mainz, Bayerem Leverkusen i Hoffenheim.
Wszystko szło w dobrym kierunku, wydawało się, że Dost zacznie regularnie strzelać. Na koncie miał już cztery bramki i wtedy znów przytrafiła się kontuzja. Tym razem miał być to tylko stan zapalny mięśni, a napastnik miał pauzować przez zaledwie (?) 2 tygodnie. Ale Dost, niczym „człowiek-szklanka” znów się potłukł. Leczenie wydłużało się, a do treningów wrócił dopiero pod koniec lipca, a więc już w okresie przygotowawczym do tego sezonu. To był dla niego, jak dla każdego piłkarza, bardzo trudny okres.
Po mundialu, latem, była opcja odejścia z Wolfsburga. W grze był choćby Feyenoord. Do transferu jednak nie doszło i Dost pozostał w ekipie „Wilków”. Do klubu przybył również Nicklas Bendtner, tak więc Dost ostał się jako faworyt do miejsca w składzie- za rywali miał coraz bardziej starzejącego się Olicia oraz wyżej wspomnianego Bendtnera. Po kontuzji długo jednak dochodził do pełnej formy i sprawności – nie mógł grać – do listopada miał w lidze rozegrany zaledwie kwadrans. Na jesieni zagrał łącznie w sześciu spotkaniach, strzelił dwie bramki i pokazał, ze w pełni zdrowy i będący w formie Bas Dost, to ogromne zagrożenie dla defensorów rywali. Zimowy okres przygotowawczy przepracował już na pełnym gazie, a w drużynie doszło do kilku transferów. „Wilki” wzmocnił Andre Schurle, z drużyny odszedł Ivica Olić. Wszyscy wiecie, co się dalej działo/ dzieje…
Dlaczego Holender zaczął strzelać? Pomijając to jak znakomitych ma partnerów w środku pola (de Bruyne, Schurle, Luiz Gustavo), z pewnością można stwierdzić, że siedziała w nim złość sportowa. Przepracowany bez urazów okres przygotowawczy, brak poważnej konkurencji na swojej pozycji, sportowa złość. Te czynniki powodują, że Bas Dost to jeden z najskuteczniejszych snajperów tego roku. Bez wątpienia ogromny wpływ na to, ze złapał „życiówkę” ma to, że już na dzień dobry – w pierwszym meczu wiosny – załadował dwie bramki Bayernowi Monachium, walnie przyczyniając się do jego efektownego rozmontowania przez „Wilki”. Holender dopiero co udzielił wywiadu dla Sportbildu, w którym stwierdził: Jestem tu już dość długo, ale nadal pokazywałem zbyt mało. To mnie denerwowało. To było dla mnie ciężkie – wchodzisz do szatni i widzisz, że nie ma cię w składzie. Dlatego myślałem zeszłego lata o odejściu z klubu. Ta wypowiedź świetnie obrazuje dotychczasową sytuację Holendra w zespole. Niewątpliwie, gdyby nie łut szczęścia dziś nie byłby tym samym napastnikiem – być może dalej kopałby się po czole – tyle, że w innym mieście.
Gabriel Hawryluk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz